27 05 2022

W PIĘTY MI POSZŁO, CZYLI KTO ŚLEPI, A KTO I CO WIDZI


Jeszcze o Partynicach.

Kategoria: Tak to widzę
Napisał: folbluty

Dyskusję sprowokował FB/polishturfmagazine, publikując link i dodając swoją interpretację - mocno ocenny i dyskredytujący tekst Pawła Gocłowskiego na temat rozpoczęcia sezonu wyścigowego 2022 na torze Partynice we Wrocławiu, oraz funkcjonowania toru”, a dyrektor Jerzy Sawka odpowiedziałnajgrzeczniej jak umiał” (FB/jerzy.sawka), przyjmując interpretację życzliwego jako jedynie słuszną i co naturalne dodając swoją. Spróbuję zatem wyjaśnić, chociaż każdy pewnie i tak „wyczyta” tylko to, co będzie chciał, a niekoniecznie już to, co jest napisane. Postaram się odnieść jedynie do spraw elementarnych, oszczędzając czas czytelników.

Dyrektor Wrocławskiego Toru Wyścigów Konnych pisze: „Gocłowski dowodzi, że mimo takiej masy ludzi na Partynicach gra w Warszawie była  jednak lepsza. Uspokoję go. Zawsze będzie lepsza. Ale dochody z gry nie poprawią kondycji naszych wyścigów. W przyszłości ludzie nie będą grali w konie, będą bawili się w grę w konie.  Kto obserwuje współczesność, ten widzi; kto ślepi, nie. W całym świecie naszego obszaru kulturowego trend jest widoczny – obroty z gry na wyścigach spadają we Francji, Anglii, Stanach Zjednoczonych. Hazard wyścigów konnych będzie odchodził w niebyt. Oferta rynku gier jest na tyle potężna, że ten archaizm nie ma szans. Polskie prywatne firmy bookmacherskie nie wchodzą w ten biznes, bo jest marginalny i nie ma potencjału”.

Zgaduję, iż taka opinia to na przykład pokłosie lektury książki „The Global Horseracing Industry”(Reproduced from Global Horseracing Industry, McManus, 1st Edition by  Phil, McManus; Glenn, Albrecht; Raewyn, Graham, published by Routledge © 2013 Phil McManus; Glenn Albrecht; Raewyn Graham, ,reproduced by arrangement with Taylor & Francis Group.), której dwa rozdziały można przeczytać na stronie www.folblut.com. To bez wątpienia wartościowa i cenna pozycja (z 2013 roku – nomen omen), ale życie potrafi przecież zaskoczyć.

Polecam więc lekturę tekstu z 22 stycznia 2022 roku. Czytamy w nim, między innymi, że „Eksperci branży od lat przewidują upadek zakładów na wyścigi konne. W rzeczywistości, zgodnie z danymi wskaźników ekonomicznych opublikowanymi niedawno przez Equibase, amerykański przemysł wyścigów konnych odnotował właśnie największe roczne obroty od 2009 roku. (…) Łączna wartość zawartych zakładów przekroczyła w 2021 roku 12,2 mld USD, co oznacza wzrost o 11,86% w porównaniu z rokiem 2020”. W tekście pada też takie oto zdanie prezesa i dyrektora generalnego National Thoroughbred Racing Association Toma Rooney’a -Dziękujemy naszym klientom za ich ciągłe wsparcie, ponieważ ich dolary z zakładów nadal napędzają naszą branżę”. Z kolei Mike Murphy z BettingUSA.com mówi: „Główni operatorzy zakładów sportowych zaczynają integrować zakłady na wyścigi konne z aplikacjami bukmacherskimi. FanDuel i BetMGM oferują teraz zakłady na wyścigi konne, a to doprowadzi do zwiększenia możliwości sprzedaży krzyżowej między głównymi sportami a „Najstarszym sportem Ameryki”. Wydarzenia takie jak Kentucky Derby nieuchronnie staną się bardziej kuszącymi możliwościami rekrutacji klientów dla firm hazardowych w Stanach Zjednoczonych”.

A jak tam obroty mają się we Francji? W necie znalazłem np. taką informację – „Na przestrzeni ponad dekady (w latach 2010-2021) przychody brutto z zakładów on-line wzrosły ponad trzykrotnie. W 2021 roku zakłady na wyścigi konne wygenerowały przychód brutto w wysokości około 375 milionów euro, co stanowi wzrost o ponad 20 milionów euro w porównaniu z rokiem poprzednim. I taką – „Pari Mutual Urbain (PMU), francuski monopolista na rynku wyścigów konnych, zanotował w 2021 r. obroty w wysokości 6,0 mld euro. Był to wzrost o 13,2% rok do roku.

Wreszcie Wielka Brytania (Horserace Betting Levy Board). „Za rok zakończony 31 marca 2021 całkowity dochód wyniósł 82,0 mln GBP (2019/20: 98,2 mln GBP). Wpływy z opłat były o 15,7 mln funtów niższe, co wynika głównie z pandemii i zawieszenia rozgrywania wyścigów aż na dwa miesiące (kwiecień-maj 2020), a także z ograniczeń w otwieraniu punktów sprzedaży – bukmacherzy byli zależni od zdalnych platform”. Na raport za ostatni rok (2021/22) przyjdzie nam jeszcze poczekać, ale można też zajrzeć na stronę Międzynarodowej Federacji Władz Wyścigowych, gdzie łatwo znaleźć roczne statystyki za lata 2017-19, a w nich obroty na zakłady bukmacherskie (bo tymi Wyspy stoją): 2017 – 12,444,446,352 €, 2018 – 15,349,806,647 €, 2019 – 17,843,234,189 €.

Po przeczytaniu odpowiedzi Jerzego Sawki „poszło mi w pięty”, więc… tym razem zacznę od podstaw. Wyścigi konne, to przede wszystkim narzędzie selekcyjne w hodowli koni pełnej krwi. Hodowla i organizacja prób dzielności są kosztowne, ale gonitwy to atrakcyjne, widowiskowe i medialne zawody sportowe. Bardzo mocno upraszczając, schemat finansowania wyścigów konnych działa więc następująco (m.in. w USA, Francji czy Wielkiej Brytanii). Operator zakładów „płaci” organizatorowi za prawo do wyniku gonitwy, by móc przyjmować zakłady i zarabiać. W ten sposób organizator pozyskuje lwią część funduszy na swoją działalność (m.in. na nagrody). Zdobywa je również na przykład ze sprzedaży praw do transmisji telewizyjnych. Drugim źródłem przychodu dla organizatora jest sponsoring nagród w gonitwach, a dopiero trzecim działalność komercyjna (np. wynajem terenu na imprezy). Tymczasem Partynice „z gry mają kwoty rzędu co najwyżej kilku tysięcy i więcej zarabiają na przejażdżkach kucyków w dni wyścigowe”. I tu dochodzimy do sedna sprawy. Wrocław od 10 lat chwali się frekwencją, która rośnie, bijąc kolejne rekordy. I bardzo dobrze (nie powinienem chwalić, bo moje pochwały zawsze brzmią fałszywie, ale co mi tam). Te tłumy publiczności nie przekładają się jednak na wysokość obrotów w zakładach wzajemnych, więc pieniądze inwestowane w atrakcyjność widowiska nie przynoszą branży oczekiwanego zysku – cała para idzie w gwizdek. Dlatego nie cieszy mnie, że „gonitwy skakane we Wrocławiu stoją Czechami”, choć wbrew temu co pisze Jerzy Sawka, nie mam nic przeciwko międzynarodowej rywalizacji. Dla porównania udział koni zagranicznych w wyścigach na Służewcu i ich sukcesy (pokazujące często, że na zachodnich aukcjach kupujemy wprawdzie coraz droższe konie, ale niestety nie coraz lepsze) powodują wzrost zainteresowania publiczności rywalizacją, wyrażający się… większymi obrotami (tak samo jak np. w Cheltenham!).

Przy okazji. W 2008 roku, przygotowując plan dla organizatora, wprowadziłem do warszawskiego programu gonitw Derby Galę i Wielką Jesienną Galę. Wprawdzie stołeczni włodarze zmienili nazwę pierwszej na… Galę Derby (widać marketingowo ważniejsza jest Gala niż Derby), ale obie niezmiennie (już 15-sty sezon idzie) generują najlepsze obroty w zakładach, chociaż z ich programów zniknęły niestety gonitwy płotowe. Ponadto obie Gale promują sport wyścigowy, będąc skutecznym magnesem przyciągającym na tor nowych kibiców. Inna kwestia jak organizator korzysta(ł) z tego narzędzia (np. ceny biletów wstępu itp.). Nie mam w zwyczaju chwalić się tym, co udało mi się zrobić, ale skoro (jeśli dobrze zrozumiałem) „jestem jednym z tak zwanych znawców notorycznie utyskujących na nieprzyjazny świat zewnętrzny”, to dodam jeszcze, że przyłożyłem też po trosze rękę do ubiegłorocznego powrotu gonitw płotowych na Służewiec. Rozgrywane od 2008 roku w Warszawie gonitwy uczniowskie, to również moja sprawka. Polski Klub Wyścigów Konnych wspomaga Wrocław, fundując premie właścicielskie w gonitwach skakanych i uczniowskich, ale w takich samych gonitwach w Warszawie już owych premii nie ma. Przyjmując, że środki na ten cel pochodzą (a powinny) z ustawowych 2% od obrotów, jakie operator zakładów płaci Klubowi i biorąc pod uwagę wysokość obrotów na obu torach, to logiki w tym nie ma żadnej. Podchodząc do sprawy biznesowo, każda zainwestowana złotówka powinna przynieść choćby minimalny zysk, inaczej biznes nie ma ekonomicznego sensu. Skoro wszyscy narzekają na brak pieniędzy i wskazują ten czynnik jako decydujący o rozwoju branży, to chyba warto się przynajmniej zastanowić skąd te pieniądze brać i na co (w sensie efektywności, realizacji obranego celu itd.) wydawać dostępne środki.

Darmowy program bez performances we Francji czy Anglii nie jest oczywiście niczym niezwykłym, ale gracze mają tam do dyspozycji takie wyścigowe dzienniki, jak „Paris Turf” i „Racingpost”, w których znajdą wszystko czego potrzebują. A jakość wyścigowego programu wpływa, co oczywiste, na wysokość obrotów.

Zmiany od 2013 roku są rewolucyjne: kolejne rekordy frekwencyjne, nowe stajnie wyścigowe, bezpieczne przejścia dla koni wyścigowych – system szlabanowy i tunel, ogrodzenie bieżni, stajnie gościnne, mnóstwo padoków, system edukacyjny „Miasto Koni”, rekreacja, woltyżerka, mistrzostwa w jeździe bez ogłowia, working equitation, szkolenia z gwiazdami trenerskimi świata, ogólnodostępna ścieżka rekreacyjna wokół toru, Europejski Festiwal Konny, cykl Crystal Cup i członkostwo w Euro Equus plus mnóstwo działań i imprez zwiększających  przychody jednostki budżetowej miasta, jaką jest Wrocławski Tor Wyścigów Konnych – Partynice”, a także „Ponadto celem  naszej firmy jest organizacja różnorodnych  imprez, nie tylko konnych. Robimy to samo, co inne tory na świecie, staramy się zarabiać”. I świetnie (znowu fałszywie chwalę), ale mój tekst nie jest o tym. Te osiągnięcia mieszczą się bowiem w trzecim punkcie finansowania działalności organizatora, a nie w pierwszym (obroty). Tu, co potwierdza Jerzy Sawka w swojej odpowiedzi – „Cytowana zatem przez autora moja wypowiedź (ta z 29 stycznia 2015) jest jak najbardziej aktualna” - nic się nie zmieniło.

Darmowy wstęp (kolejna fałszywa pochwała) i duża frekwencja (widać to choćby na zdjęciach trybuny z 2013 i z 2022 roku) to przecież nic nowego, podobnie jak dominacja Czechów, czy bagatelizowanie wysokości obrotów i ich znaczenia dla branży – to wszystko mamy na Partynicach od 2013 roku, czyli już 10-ty sezon!

W post scriptum Jerzy Sawka pyta jaki mam pomysł na wyścigi konne w Polsce, bo nigdzie nie może go znaleźć. Dziwne, bo potrafił do mnie zadzwonić i zapytać czy byłem na otwarciu we Wrocławiu i czy to ja jestem autorem tekstu. Wszystkie teksty (nota bene ten jest dopiero trzeci, ale pewnie będzie więcej, bo widzę, przepraszam ślepię, że jest zapotrzebowanie) na www.folbluty.org z kategorii „Tak to widzę” są mojego autorstwa – to taka forma bloga.

Na gonitwy „bumper” i „casus konia Spring” szkoda teraz czasu, ale pewnie będzie jeszcze okazja do nich wrócić, podobnie jak do moich rzekomych „służewiecko-partynickich licytacji”. Nie uważam za korzystne dla sportu (każdego) mieszania go z polityką, ale tekst nie był o tym, więc ograniczyłem się jedynie do stwierdzenia faktu, co z miejsca zostało uznane za krytykę. Dodam też, że to, co widzę na załączonym do odpowiedzi filmie, jak ulał pasuje do akapitu: „Na otwarciu było pogodnie, tłumnie, piknikowo, rodzinnie, emocjonująco i międzynarodowo. Nie zabrakło też polityki, bez której zaangażowane wrocławskie wyścigi wytrzymać najwyraźniej nie mogą. Krótko mówiąc, jak zawsze sukces, w dodatku w pięknej majowej zieleni – na zachodzie bez zmian, tu wiosna przychodzi wcześniej.”

I już na koniec. SkoroZachód kocha zmiany idziała zgodnie z prawem, to może zmieni wrocławskie płoty tak, aby miały regulaminową długość, czyli minimum 12 metrów. Może też (wzorem filmowców z „Misia”) „ściąć drzewo”, czyli zmienić rozporządzenie. Dyrektor Jerzy Sawka jest członkiem Rady Polskiego Klubu Wyścigów Konnych bodaj od 30 sierpnia 2015 roku, ale w kwestii płotów też nic się nie zmieniło.

Zdjęcie tytułowe Jarosław Zalewski.